
Po kilkutygodniowej przerwie wracam z czymś naprawdę dużym. Po długim namyśle postanowiłem utworzyć cykl dłuższych wypowiedzi poświęcony wielkim twórcą kina. Oczywiście będę starał się przedstawić jak najwięcej reżyserów, jednakże musiałem dokonać pewnej selekcji. Będą to twórcy, którzy bliscy są mojemu sercu, dlatego też zabraknąć może kilku wspaniałych osobowości kina. Już dzisiaj mogę zdradzić kilku mistrzów, których postaram się przybliżyć. Wśród nich są już nieżyjący klasycy, a mianowicie Kubrick, Tarkowski czy Kurosawa. Ale nie zabraknie miejsca dla współcześnie tworzących, a nawet młodych reżyserów. Oto nazwiska, którym na pewno poświęcę uwagę: Haneke, Ceylan, Dolan, Malick, Inarritu i Polański. Oczywiście to tylko część autorów, których zamierzam w tym cyklu przedstawić. Wypowiedzi te w całości poświęcę twórczości reżysera. Nie będę skupiał się na aspekcie biograficznym. Będą to krótkie recenzje poszczególnych dzieł. Będzie to taka podróż po perełkach kina, które warto znać. W każdym odcinku przedstawię cały (bądź prawie cały) dorobek artystyczny każdego z wyżej wymienionych autorów. Dzisiaj na pierwszy ogień idzie, moim zdaniem, najlepszy polski reżyser, Roman Polański. To będzie wielkie wyzwanie, bowiem jego dorobek sięga 20 pełnometrażowych filmów. Nie widziałem tylko jednego dzieła naszego mistrza, także wypowiedź będzie dość sporych rozmiarów :) Polański jest absolwentem łódzkiej filmówki. Ma początku swojej kariery tworzył krótkie metraże. Wśród najważniejszych wymienić można: Uśmiech zębiczny, Dwaj ludzie z szafą czy Lampa.

W 1961 zaliczył niezwykle udany pełnometrażowy debiut, był to "Nóż w wodzie". Od razu spodobał się krytykom i widzom. W 1962 na festiwalu w Wenecji otrzymał prestiżową nagrodę stowarzyszenia krytyków FIPRESCI. Później było już "z górki". Świetne przyjęcie w Wielkiej Brytanii i w USA i w efekcie film zdobył pierwszą nominację oscarową dla Polski. Niestety zasłużenie przegrał z legendą kina "Osiem i pół" Federico Felliniego. Ale w wielkim Hollywoodzie nazwisko Polańskiego zaczęło wzbudzać już wielkie zainteresowanie. Polakowi mimo niewielkiej powierzchni scenografii i kameralnej, teatralnej formie, udało się przedstawić głęboką psychologię dwóch mężczyzn walczących o względy kobiety. To duża zasługa trzech wspaniałych kreacji, czyli Leona Niemczyka, Zygmunta Malanowicza i zjawiskowej Jolanty Umeckiej. Aktualnie jestem na etapie nadrabiania twórczości M. Antonioniego i muszę stwierdzić, że Jolanta Umecka jest taką polską Monicą Vitti (to ogromny komplement). Kobieta o tysiącu twarzach.

Drugim filmem, jest dramat psychologiczny zrealizowany w Wielkiej Brytanii pt. "Wstręt". Według mnie to jedno z jego największych dokonań. Światową premierę miał na festiwalu Berlinale, gdzie ponownie otrzymał nagrodę stowarzyszenia FIPRESCI oraz otrzymał nadzwyczajną nagrodę jury. To intensywny, ocierający się o thriller film o powolnym popadaniu w obłęd. Polański cudownie buduje i stopniuje napięcie, by pod koniec upuścić wodze fantazji i całkowicie ukazać obłęd głównej bohaterki. W głównej roli młoda i będąca u progu kariery Catherine Deneuve i trzeba przyznać (na przestrzeni lat), że to jej jedna z lepszych ról w życiu. Polski mistrz ma dar do ukazywania głębokiego portretu psychologicznego swoich bohaterów. W tym dziele idealnie skontrastował początkowo cichą i nieśmiałą dziewczynę, z szaloną i nieprzewidywalną kobietą. I to przesłanie! Brud (metafizyczny jak i ten fizyczny) może prowadzić do dziwnych zmian w psychice. I tutaj pozwolę sobie przytoczyć przykład z własnego życia. Po obejrzeniu postanowiłem w całości posprzątać swoje mieszkanie :) Ten film to idealny motywator do tego typu działań.

Po "Wstręcie" również na Berlinale zadebiutował jego trzeci film, czyli "Matnia". Jak się później okazało otrzymał on jedną z cenniejszych statuetek w swojej karierze, czyli Złotego Niedźwiedzia. To dość dziwny w konstrukcji komedio-dramat. Opowiada on o losach pewnego niedobranego małżeństwa, których pewnego dnia odwiedza para rannych gangsterów wracających z nieudanego skoku. Film zrobił na mnie umiarkowane wrażenie. Co prawda dużo tutaj ciekawych i trafnych dialogów o małżeństwie, przemijaniu i ludzkiej egzystencji, ale czegoś w nim zabrakło. Moim zdaniem formy... Miejscami brak jakiejkolwiek dramaturgii i dość słabe rozwiązanie akcji. Na duży plus zasługuje eksperymentowanie z groteską, choć miejscami to co miało wyjść śmiesznie nie do końca wchodziło...

Po zabawie z groteską Polański postanowił spróbować sił w kinie przygodowym. "Nieustraszeni pogromcy wampirów" niewątpliwe zalicza się do tego gatunku. Mimo dziwacznego tytułu i historii, którą opowiada, jest to kino na naprawdę przyzwoitym poziomie. To połączenie kina grozy (często nawiązujące do klasyków takich jak Nosferatu czy do dr. Caligari) z kinem przygodowym. Połączenie wydaje się dość ryzykowne, ale to naprawdę działa. W swoich ramach dostarcza tego, co ma dostarczać. Jest rozrywka i jest lekki dreszczyk. To pierwsze i nie ostatnie jego spotkanie z lżejszym kinem.

Piąty film, to jedno z jego najsłynniejszych dzieł. "Dziecko Rosemary" to horror psychologiczny. Mógłbym sklasyfikować go do horroru, jednakże Polański wychodzi poza wytyczone ramy gatunku. Tak jak wcześniej wspomniałem potrafi on ukazywać dokładnie psychologię swoich bohaterów. Tak naprawdę przez ok. 40 minut nie ma w nim kina grozy. Co prawdą są pewne elementy, ale tworzą jedynie pewne tło opowieści. Przez dość długą ekspozycje poznajemy młode małżeństwo wprowadzające się do nowego mieszkania. Horror zaczyna się gdy poznajemy dziwnych sąsiadów. Nie chcę za wiele zdradzać, bo to film legenda. Mamy tu mistrzostwo prowadzenia narracji oraz budowania tajemniczej aury. Tak naprawdę do końca nie wiemy co zaszło w dziwnej (sennej?) scenie. Rozwiązanie akcji i tym samym koniec spekulacji (a może właśnie początek) mamy w ostatniej sekwencji. Film został nagrodzony Oscarem za najlepszą drugoplanową rolę żeńską oraz otrzymał nominację za najlepszy adaptowany scenariusz dla samego Polańskiego (właśnie śpiewam melodię skomponowaną przez Komedę do tegoż filmu).

Szóstego filmu niestety nie widziałem... To szekspirowska adaptacja pt. "Tragedia Makbeta". O siódmym dziele chciałbym jak najszybciej zapomnieć. To największy niewypał w jego karierze. Sam jego tytuł "Co?" idealnie oddaje jego klimat. Bo CO TO BYŁO?! To chyba jego marzenia senne o kobiecym ciele i czynnościami związanymi z tym ciałem... Przepraszam za to zdanie, ale mistrz sięgnął dna... Jedynym pozytywnym akcentem była rola Marcello Mastroianniego. Ulubieniec Felliniego zawsze pokazuje klasę. Nie chcę już więcej o tym pisać i przechodzę do kolejnego wybitnego dzieła.

Chinatown to chyba jego najbardziej amerykańskie dzieło. Gatunek Noir tak bardzo kojarzy się z latami 40-tymi. I całkiem słusznie :) Bo właśnie wtedy cieszył się największym zainteresowaniem. Chinatown to wielopoziomowy noir, który kolejny raz poszerza swoje ramy. Taki jest właśnie Roman Polański. Potrafi on więcej niż tylko utworzyć gatunkowe kino. Zawsze dodaje do niego coś więcej, coś "od siebie". Niesamowite role, a w szczególności Jack Nicholson i jego już kultowa rola z charakterystycznym plastrem na nosie. Film został nagrodzony Oscarem za najlepszy scenariusz oraz otrzymał aż 4 Złote Globy, w tym za najlepszą reżyserię i najlepszy dramat.

Kolejne dzieło to "Lokator". Niestety nie spotkało się z ciepłym przyjęciem. Nawet w Cannes, gdzie miało światową premierę, okazało się "zbyt" ciężkim filmem. A szkoda, bo to rewelacyjny thriller psychologiczny. Czy ja właśnie znowu napisałem psychologiczny? :D Znakomita rola samego mistrza. Możemy dzięki temu zobaczyć wszystkie twarze Romana Polańskiego. Sprytnie przemycone wątki trans. Ach i te sceny halucynacji! Polański po raz kolejny utwierdza, że jest kimś więcej, niż tylko "dobrym" reżyserem.

"Tess" to pokaz, że Polański to nie tylko świetny psycholog, ale także perfekcjonista. To przepiękny melodramat kostiumowy osadzony w realiach XIX wiecznej Anglii. Perfekcja to idealne słowo opisujące ten film. Zdjęcia, kostiumy, scenografia no i oczywiście reżyseria jest na chyba najwyższym możliwym poziomie. Zresztą za trzy pierwsze wyżej wymienione aspekty otrzymał Oscara. W pełni zasłużenie. Po "Tess" Polański zrobił sobie 7 lat przerwy.

Polski mistrz wrócił do kina rozrywkowego. Nakręcił on wysokobudżetowy film pt. "Piraci". Niestety film okazał się totalną klapą finansową. A szkoda, bo podobnie jak wampiry trzyma dobry poziom. Dostarcza dużo rozrywki i prawdziwego, niewymuszonego śmiechu.

Następnym filmem w jego dorobku jest "Frantic" z 1988 roku. To thriller ocierający się o kino sensacyjne. Dobra i trzymająca w napięciu intryga i jak zwykle dobry Indiana... Solo... Harrison Ford :) Przy okazji Frantica nie można nie wspomnieć o zjawiskowej, debiutującej u Polańskiego Emmanuelle Seigner. To ona teraz przejmie władzę w życiu i filmach naszego mistrza.

Następny film, to mój top2 w karierze Polańskiego. "Śmierć i dziewczyna" to film, a właściwie spektakl teatralny, bowiem akcja dzieje się praktycznie tylko w jednym domu i występuje w nim tylko trzech aktorów. To trochę taki powrót do macierzy. Jak pisałem wcześniej pierwszy jego film, był dziełem z tego gatunku. Tym razem Polański bierze na warsztat bardziej światowy i ważniejszy temat. Aktorzy sięgają w nim wyżyn swojego zawodu. W niektórych scenach może też absolutu? Genialni Ben Kingsley i Stuart Wilson oraz WYBITNA Sigourney Weaver. Mimo tego, że film opiera się tylko i wyłącznie na dialogach i nie mamy zmiany lokacji (wszystko rozgrywa się w jednym domu), to film przez prawie 2 godziny trzyma w napięciu jak w najlepszych thriller. A ostatnia scena jest arcydziełem sztuki filmowej. Arcydzieło reżyserskie, arcydzieło poprowadzenia aktorów. W ciągu 5 minut jest wszystko. Czegoś takiego powinno się uczyć w szkołach filmowych. Polański jesteś geniuszem!

Następnym filmem są "Gorzkie gody". To erotyczna podróż o wypalonym związku małżeńskim. Autobiografia samego Polańskiego? Nie wiem, ale jest dużo wspólnych mianowników... Ale film urzeka sferą emocjonalną. Bardzo intensywny dramat.

No i niestety dla kontrastu muszę wspomnieć o jego jednym ze słabszych filmów. "Dziewiąte wrota" zapowiadało się na ciekawy kryminał o bibliofilu poszukującym okultystycznej księgi. Przez półtorej godziny naprawdę film trzyma poziom. Później im bliżej końca i rozwiązania całej intrygi, tym jest coraz gorzej. Aż do momentu najgorszej sceny w jego całej karierze... Końcowa scena erotyczna kipi nie seksem, a kiczem... Niestety śmiech na sali.

Ale parafrazując znaną piosenką po burzy przychodzi słońce. I tak jest w tym przypadku. "Pianista" to opus magnum Romana Polańskiego. To film, o którym przez całe życie marzył. To swego rodzaju rozliczenie się z jego korzeniami. Jak wiemy (bądź nie wiemy) Polański jest pochodzenia żydowskiego. W dodatku urodził się w Paryżu. Ale i tak utożsamia się z Polską i za to powinniśmy być mu wdzięczni. Moim zdaniem w tym dziele wszystko jest idealne. Od historii, która jest bardzo ciekawa, po aspekty realizacyjne do wybitnego aktorstwa. To przykład dzieła, w którym "nie widać" ręki reżysera. I właśnie w tym "nie widać" jest geniusz Polańskiego. Pełni on coś w rodzaju ojca na planie filmowym. To prawdziwe opus magnum. Zresztą nagrodzone najwyższym laurem według filmowców, czyli Złotą Palmą w Cannes. Otrzymał on również 3 Oscary, w tym za najlepszą reżyserię. Jako jedyny Polak otrzymał tę statuetkę. W pełni zasłużenie! Moim zdaniem to prawdziwy skandal, że nie wygrał Oscara za Najlepszy film! Chicago lepsze od Pianisty?!?!?! Kiepski żart...

Kolejnym film to powrót do dzieła kostiumowego. Tym razem Polański wziął na warsztat powieść "Oliver Twist". To dość udane kino familijne z dobrymi kreacjami. Szczególnie Ben Kingsley z pamiętną rolą Fagina. Super oddane realia epoki, dobre kostiumy i scenografia. Dobre kino dla całej rodziny z ciekawym przesłaniem. Powoli zbliżamy się do końca omawiania dorobku artystycznego Romana Polańskiego.

Do omówienia zostały jeszcze 3 filmy. Pierwszy to "Autor widmo" nagrodzony Srebrnym Niedźwiedziem na Berlinale. Znakomity, trzymający w napięciu thriller. Polański doprowadził do perfekcji prowadzenie tajemniczej narracji. Cały czas nie do końca wiemy o co chodzi i kto za tym wszystkim stoi. Wiele twistów fabularnych (ciężkich do przewidzenia) oraz znakomita końcówka. W tym filmie czuć świadomość reżyserską mistrza. Doprowadził swój język do perfekcji. Potrafi nawet, by Pierce Brosnan zaczął grać, a nie tylko wyglądał "jak przystojniaczek".

"Rzeź" to przedostatni (na razie) film Polańskiego. To typowo teatralne kino. Czterech aktorów, grających w jednym mieszkaniu. Roman wkracza na pole, w którym czuje się zdecydowanie najlepiej. Podobno w teatrze Polański czuje się jak ryba w wodzie (jako reżyser, ale też jako aktor). Dużo śmiechu (tego histerycznego też) dużo ciekawych przemyśleń. To też taki dowód na to, że aktorzy "hollywoodzcy" świetnie radziliby sobie na scenie teatru.

Ostatnim omawianym dzisiaj filmem będzie "Wenus w futrze". Kolejny film-spektakl. Tym razem ta analogia jest jeszcze bardziej bezpośrednia, bowiem akcja dzieje się w teatrze. I tym razem to chyba najbardziej osobisty film wśród tzw. "teatralnej grupy". Główną bohaterkę gra żona Polańskiego, czyli Emmanuelle Seigner, a rolę reżysera teatralnego gra cudny Mathieu Amalric (zabójczo podobny do młodego Romana). Dużo wywodów na temat życia, seksualności czy sztuki. Piękne, kameralne kino. I oto tym samym zakończyłem dzisiejsze przedstawienie sylwetki mistrza kina, Romana Polańskiego. W przyszłym roku do kin wejdzie kolejne dzieło naszego twórcy. Czekam z niecierpliwością :) Mam nadzieje, że za bardzo Was nie wynudziłem. Dziękuję za uwagę :)