czwartek, 16 czerwca 2016

Birdman - 2014

Na początku chciałbym zaznaczyć, że to mój ideał kina, dlatego też ten tekst będzie swego rodzaju laurką dla twórców. Być może będzie dla was nudny, ponieważ nie padnie w nim ani jedna negatywna opinia. Ale jako że prowadzę blog już ponad pół roku, to postanowiłem przedstawić wam mój jeden z ulubionych, o ile nie ulubiony film XXI wieku. Brzmi bardzo patetycznie, ale to czego doświadczyłem w kinie podczas oglądania przechodzi wszelkie granice. Praktycznie wywołał u mnie wszystkie możliwe emocje. Paradoks jest taki, że to czarna komedia, a nieraz podczas seansu uroniłem łezkę. Czasami były to łzy niekoniecznie związane z fabułą, a ze sposobem ukazania rzeczywistości. Pewnie po recenzji "Zjawy" wiecie już jak wielbię Alejandro Gonzaleza Inarritu. To totalny perfekcjonista! Od strony realizacyjnej jego dzieła to prawdziwe perełki. W tym tekście co prawda nie będę skupiał się nad jego dokonaniami (bo na to przyjdzie jeszcze czas w cyklu "Sylwetka mistrza"), ale chciałbym tylko zarysować jego ścieżkę artystyczną. Już w jego debiucie "Amores Perros" zaznaczył swoją dużą ambicję do ukazywania kilku wątków jednocześnie. W późniejszych filmach doprowadził tę sferę do perfekcji, by w "Babel" opowiedzieć i połączyć chyba z 4 historie prowadzone równolegle. Co ciekawe w każdych z tych dzieł ewidentnie widać jego przynależność do iberoamerykańskiego nurtu "realizmu magicznego". To bardzo ważne w kontekście omawianego dzisiaj filmu. To laureat najważniejszych Oscarów z 2015 roku. Co prawda powinien zdobyć ich pięć (a nawet sześć), ale o tym w późniejszej części tekstu. "Birdman" idealnie trafił w swoje czasy. Co ciekawe Inarritu planował realizację już ponad 10 lat temu, ale wcześniej nie posiadał odpowiednich środków na realizację wielkiego marzenia. Już wtedy przewidział co zdominuje multipleksowe kina. Chyba nie muszę pisać, że znaczna część boxoffice'owych pieniędzy pochodzi ze sprzedaży z biletów superbohaterskich hitów. Ten rynek to znak naszych czasów. Inarritu postanawia przeciwstawić ze sobą dwa światy. Komercyjne kino z teatralną sztuką. Sama fabuła odważnie ukazuje i krytykuje pustkę komercyjnego, nastawionego na wyciśnięcie od widza jak największej ilości pieniędzy, świata. To tragikomiczne perypetie aktora, który niegdyś zyskał sławę jako bohater serii hollywoodzkich filmów o komiksowym superbohaterze, a teraz próbuje wystawić na Broadwayu sztukę we własnej adaptacji i reżyserii, z sobą samym w roli głównej. Jeśli chce doprowadzić do premiery, musi stawić czoło licznym przeciwnościom losu i własnemu ego, odzyskać zaufanie bliskich, odbudować zrujnowaną karierę i odnaleźć siebie. To główna oś filmu, jednakże Inarritu nie skupia się tylko i wyłącznie na tych aspektach. Jeśli miałbym głęboko analizować, to moim zdaniem najważniejszym elementem fabuły jest walka głównego bohatera z własnym rozdwojonym ego. Z jednej strony jest tytułowym Birdmanem robiącym nadprzyrodzone rzeczy (w pierwszej scenie lewituje), a z drugiej chce uwolnić się z przyklejonej łatki i wystawić ambitną sztukę. Przez blisko dwie godziny obserwujemy za kulisami broadway'owskiego teatru przygotowania do premiery oraz jego pokaz. Co tak bardzo pociąga mnie w oscarowym dziele? Odpowiem nieprofesjonalnie, WSZYSTKO! A teraz troszkę rozwinę i rozbiję na części pierwsze to "wszystko". Przede wszystkim realizacja, i to od strony technicznej jak i reżyserskiej. Pewnie wiecie, ale to film stylizowany na jedno długie ujęcie. Wiadomo, że to tylko stylizacja, ale nasze oko i tak nie zauważy poukrywanych cięć. Chociaż i tak (z tego co czytałem na pewnym zagranicznym portalu filmowym) podobno składa się tylko z 7 cięć. To kosmicznie mało! Przeliczając czasowo, to jedno ujęcie musiało trwać ok. 20 minut. Osobiście nie wiem ile razy musieli podchodzić do każdego ujęcia, skoro wszystko ustawione jest tak perfekcyjnie. Czy to aktor, czy statysta, czy nawet ustawienie rekwizytów jest niezwykle przemyślane i idealne. Do tego zdjęcia Lubezkiego, który jak zwykle wspina się na wyżyny swojego fachu i daje nam istną maestrię obrazu. Jest taka scena na początku jak obserwujemy próbę spektaklu. Aktorzy siedzą są przy stole, a kamera krąży wokół niego. Podczas gdy wypowiadają swoje kwestie kamera zawsze ukazuje nam ich twarze. W tym rzecz, że Lubezki prowadzi ją w jednakowym tempie, a i tak aktor wypowiadający kwestie znajduje się w centralnej części kadru. Jak on to zrobił? Osobiście nie mam pojęcia :) Tę scenę musieli chyba kręcić z kilkanaście razy, aby uzyskać ten efekt. Drugą pochwałą dotyczącą Lubezkiego to kamera, która przez całe dwie godziny spaceruje sobie pomiędzy bohaterami "bez" cięcia. Żeby zaplanować taki spacer trzeba znać swój zawód w 100, a nawet 110%. Pomijając już ten fakt, to nie byle jaki spacer, bowiem ukazuje wyraźny kontrast pomiędzy światem, a perspektywą ze sceny teatralnej. Ostatnim plusem dla Lubezkiego (w sumie gość zasługuje na dużo więcej uwagi, ale ten tekst byłby niebotycznych rozmiarów) dotyczy ujęć wprowadzenia widza zza kulis na deski teatralnej sceny. Zahaczające o oniryzm sekwencje w połączeniu z wybitną muzyką klasyczną wprowadzają cudowny nastrój. Drugim aspektem dotyczącym realizacji jest sama reżyseria. Widać, że Alejandro pełnił funkcję głowy projektu. Potrafił ogarnąć i poukładać tak szalony plan, a podejrzewam, że mogło to być wielkie wyzwanie. Reżyser tworząc koncepcję jednego ujęcia w głowie musi mieć najdrobniejszy szczegół. Musi dowodzić, w którym momencie dana osoba ma się pojawić, kto ma przejść przez kadr itp. Jednak najbardziej szalonym pomysłem było przejście przez Times Square prawie nagiego Michaela Keatona. I co najbardziej szalone, a zarazem ciekawe jest to, że twórcy nie mieli pieniędzy, by zamknąć jedną z większych ulic NYC. Także reakcje zarejestrowane przez obiektyw są autentyczne. Inarritu wykonał tu kawał solidnej reżyserskiej roboty, dzięki czemu otrzymał swojego pierwszego Oscara za reżyserię (ale po tym roku już nie jedynego). O scenariuszu można by wiele napisać, ale w skrócie zaznaczę, że ilość nawiązań i porównań do współczesnych realiów jest duża, ale nie przytłaczająca. Inarritu wraz ze swoimi współtwórcami trafnie obrazują sytuację kina i sztuki jako dziedziny. Samo starcie komercji z prawdziwą sztuką jest odważnym posunięciem. Ale czy Alejandro daje nam jednoznaczną odpowiedź? No tego już nie zdradzę :) Jako przedostatni punkt, o którym muszę wspomnieć to sfera aktorska. I co tu dużo mówić, to koncert wybitnych kreacji. Tutaj nie ma słabych ról. Podobnie jak z tegorocznym oscarowym zwycięzcą mamy tutaj zgrany "Cast Ensemble" z widoczną główną kreacją. Jak w tym roku był to Mark Ruffalo, to w Birdmanie jest to Michael Keaton. To ewidentnie jego życiowa rola, aż szkoda, że nie została nagrodzona statuetką. I tutaj właśnie odniesienie do wcześniejszej części tekstu, w której odnosiłem się do ilości zdobytych Oscarów. Zwycięstwo zmanierowanego Eddiego Redmayna to prawdziwy skandal tego rozdania. Keaton niejako rozliczał się ze swoją karierą. Choć aktor zaprzeczał i wspominał o zbiegu okoliczności, to postać Riggana Thomsona z Birdmana jest bliźniaczo podobna do jego życia. Wcielał się przecież w rolę Batmana, i tak jak Riggan po sequelu odszedł trochę w zapomnienie. Na szczęście teraz Michael jest na fali znoszącej, bowiem już drugi rok z rzędu zagrał w oscarowym filmie, a i w tym roku ma pewne perspektywy na nominację ("The Founder"- biografia o założycielu McDonald'sa). Ale to nie wszystko. W "Birdmanie" ważną rolę pełnią drugoplanówki. Edward Norton, Emma Stone, Naomi Watts czy Zach Galifianakis wypełniają swoje zadanie na najwyższym możliwym poziomie. Na koniec jako muzyk chciałbym wspomnieć o genialnym wykorzystaniu muzyki klasycznej. Temat waltorni z V symfonii Czajkowskiego w połączeniu ze zdjęciami Lubezkiego tworzą niezapomniany klimat. Ocena to tylko formalność, bo to mój jeden z ulubionych filmów. Po prostu 10/10! Wykorzystanie Mahlera na duży plus: https://www.youtube.com/watch?v=oHUFGII2-Hs&index=17&list=PLVXXtkqpldpH4WpuY_XJMC-4ChrrqCJRS Dla tych, którzy widzieli, to według mnie najlepsza scena 2015 roku (ten ostatni tekst <3 ): https://www.youtube.com/watch?v=cX3VbKEooWQ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz