
W życiu zdarzają się filmy, w których od pierwszych minut wiesz, że to twoje kino. Od razu kupuje cię swoją stylistyką i klimatem. Czasami nawet ciężko określić co tak naprawdę sprawia, że trafia idealnie w twoje gusta, czy po prostu w twoją wrażliwość. Tę recenzję poświęcę dziełu, które wywarło na mnie takie wrażenie. To laureat Oscara z 2014 roku w kategorii Najlepszy film nieanglojęzyczny, włoskie "Wielkie piękno". W sumie było to dla mnie duże zaskoczenie, że film w takiej stylistyce skradł serca Akademików. Patrząc na gust filmowy amerykanów bardziej pasowałoby duńskie "Polowanie". Jednakże stało się inaczej, z czego jestem bardzo zadowolony (chociaż "Polowanie" to również bardzo dobry film). Paolo Sorrentino dzięki "Wielkiemu pięknu" stał się jednym z bardziej rozpoznawalnych nieamerykańskich twórców. Szczerze powiedziawszy po tym filmie ja również zakochałem się w jego stylu narracji i przedstawiania świata. Niewątpliwie posiada on swój własny język kina, który bardzo łatwo rozpoznać. Co prawda nie jest to w 100% jego zasługa, ale o tym w późniejszej części tekstu. "Wielkie piękno" to film działający na wszystkie zmysły. Tutaj wszystko jest perfekcyjnie ustawione, każdy najdrobniejszy element jest wykonany z wielką precyzją. Fabuła nie jest skomplikowana, bowiem nie ona jest najważniejsza. W zasadzie jest tylko pretekstem do wielu przemyśleń na temat sztuki, ludzi tworzących sztukę, czy ludzi z tzw. "wyższych sfer". To historia starzejącego się dziennikarza, który przemierzając ulice Rzymu, wspomina swoją pełną namiętności, acz bezpowrotnie utraconą młodość. Podczas swoich podróży po miejscach kultury Wiecznego Miasta, czy podczas oddawania się rozrywkom rzymskiej elity poszukuje on natchnienia (tytułowego Wielkiego Piękna), by przełamać swoją niemoc twórczą. Od kilkunastu lat nie może napisać ani jednej książki. Brzmi znajomo? Porównywania do Felliniego są jak najbardziej na miejscu, bowiem "Wielkie piękno" jest niejako remakiem "Słodkiego życia". Swoją drogą w wakacje koniecznie muszę odświeżyć sobie Felliniego, ponieważ uznane za jedno z lepszych dzieł wielkiego mistrza (bo co do jego legendy nie mam wątpliwości) nie przypadło mi aż tak do gustu. Być może nie miałem dnia na przemyślenia na temat istoty sztuki :) Sorrentino w swojej formie dużo czerpie z wcześniejszych dokonań włoskiej kinematografii. Nie jestem dużym zwolennikiem porównań, ale określenie, że Sorrentino to współczesny Fellini jest idealnym odzwierciedleniem jego stylu. Taki sam barakowy przepych (tutaj szczególnie występujący w scenie szalonej imprezy). Także nawiązując do wcześniejszej wypowiedzi, Wielkie piękno stawiam wyżej od Słodkiego życia. Być może oglądając go byłem jeszcze za młody, ale 3-godzinne dysputy wspominam nawet boleśnie. Pamiętam, że pomimo ciekawej formy, film bardzo mi się dłużył. Ale wracając do meritum dzisiejszego tekstu, Sorrentino zachwycił mnie praktycznie wszystkim. Uwielbiam, gdy wszystko jest idealnie przemyślane. Jak pisałem we wcześniejszej recenzji, cenię sobie perfekcjonizm w kinie. Tutaj każdy element jest znakomity. Od cudownych kreacji, po genialne zdjęcia, a kończąc na wybitnie dobranej muzyce. Muszę się przyznać, że oglądając filmy mam pewną obsesję. Szczególną uwagę poświęcam prowadzeniu kamery. Za zdjęcia odpowiedzialny jest Luca Bigazzi. Po Lubezkim i Kamińskim to moja operatorska czołówka. Takiej płynnej i wręcz pływającej kamery może pozazdrościć każdy żyjący autor zdjęć filmowych. Bardzo przepraszam za to określenie, ale takie prowadzenie przyprawia mnie o orgazm... :D Gdybym tworzył filmy, chciałbym tak opowiadać obrazem. To czysta maestria swojego fachu, aż szkoda, że współpracuje on tylko z włoskimi reżyserami. Ale z drugiej strony szkoda jego talentu na wielką machinę zwaną Hollywoodem. W tym filmie widać jak ważną rolę pełni współpraca na płaszczyźnie reżyser-operator. Oprócz genialnego prowadzenia kamery na pochwały zasługuje ciekawy zabieg formalny lekkiego rozmycia. Najlepiej to widać na ujęciach nocnych, w których widzimy rozświetlające ulice latarnie. To światło jest jakby za mgiełką. Jak już wspomniałem muzyka także pełni niebagatelną rolę. Rozpiętość gatunków jest ogromna. Od klasycznej, a nawet minimalistycznej muzyki (cudowny utwór A. Pärta), po rozrywkową, a nawet dyskotekową muzę. Nie jestem pewien, ale chyba sam Sorrentino dokonywał selekcji poszczególnych utworów. Wisienką na torcie jest rola Toniego Servillo. To jeden z lepszych żyjących włoskich aktorów. Niestety widziałem tylko 3 tytuły z jego udziałem, ale rozpiętość jego emploi jest niewiarygodna. To kameleon, z talentem dorównującym Danielowi Day-Lewisowi (mój ulubiony aktor). Z mojej strony to największy komplement jaki może dostać ode mnie aktor :) Nie będę więcej chwalił, bo to film z gatunku "must see". Trzeba go po prostu zobaczyć i rozkochać się w Wiecznym Mieście. Po nim zwiedzanie Rzymu nie będzie takie same. Tak jak główny bohater, Jep Gambardella, będziemy przechadzać się po uliczkach poszukując zagubionego Wielkiego piękna. Rzadko mi się zdarza, żeby obejrzeć film więcej niż 2 razy. Dla niego zrobiłem wyjątek, bowiem obejrzałem go aż 4 razy, za każdym razem zakochując się na nowo w tym klimacie. Swoją wypowiedź skończę trochę po gimnazjalnemu. "Wielkie piękno" to po prostu Wielkie Piękno :D W każdym aspekcie! Ocena:8,5/10. Żebyście poczuli ten styl zostawiam tutaj zwiastun https://www.youtube.com/watch?v=p5zKeX7z8i0
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz