
Emocje oscarowe coraz większe. Sezon nagród powoli zmierza do kulminacyjnego punktu. Większość amerykańskich gildii rozdała już swoje doroczne nagrody. Dzisiaj o 8 rano polskiego czasu poznaliśmy zwycięzcę Amerykańskiej Gildii Reżyserów (DGA), która w tym roku ponownie postanowiła nagrodzić Alejandro Gonzaleza Inarritu za niesamowitą reżyserię filmu "Zjawa". Tym samym stał się pierwszym w historii reżyserem, który zdobył DGA rok po roku! A początki tej nagrody sięgają 1949 roku. Dzisiaj dokonała się historia na naszych oczach, a dzięki tej nagrodzie Inarritu może wejść do panteonu dwóch reżyserów, którzy otrzymali Oscara dwa razy z rzędu za reżyserię. Werdykty DGA bowiem pokrywają się w ponad 90% z Oscarami. Ta sztuka udała się tylko legendarnemu Josephowi L. Mankiewiczowi i Johnowi Fordowi (było to na początku lat 50-tych). Ale moje zachwyty nad Zjawą już zamieściłem na blogu. Dzisiaj postanowiłem zrecenzować świetną komedię, która dzięki nagrodzie PGA stała się jednym z czołowych graczy o najważniejszą nagrodę wieczoru oscarowego. Uwaga, pora na gwiazdorski "Big Short". Klasyfikacja jako komedia jest dość paradoksalna, bo głównym tematem filmu jest kryzys w USA. A kryzys to wiadomo, dramat zwykłych, prostych ludzi, którzy potracili majątki swojego życia. Ale nie na tym opiera się film. Ma on za zadanie ukazać podstawowe schematy kierujące gospodarką Stanów Zjednoczonych (i tym samym całego świata). Największym zapalnikiem tej kryzysowej bomby okazały się kredyty hipoteczne "subprime". Amerykańscy obywatele zadłużali się na kosmiczne kwoty myśląc, że dadzą radę udźwignąć finansowo zapożyczoną kwotę. Po pewnym czasie nie spłacania kredytu zostają zmuszeni do ogłoszenia tzw. "niewypłacalności". To doprowadziło do załamania się rynku kredytowego, a w efekcie całej gospodarki. "Big Short" to dwugodzinna lekcja ekonomii. Ciężko go zrozumieć w 100% za pierwszym razem. Strasznie duże nagromadzenie ekonomicznych terminów, w prawdzie są świetnie tłumaczone, ale nie zmienia to faktu, że ilość informacji do przyswojenia jest zabójcza. Tempo filmu też nie pozwala na jakikolwiek odpoczynek. Widz musi być skoncentrowany od pierwszej do ostatniej minuty. Główna historia ukazuje grupkę osób, która przewidziała wielki krach na giełdzie i odpowiednio zainwestowała pieniądze, by w efekcie zarobić na całym zamieszaniu. Obsada niesamowicie dobrze wykonuje swoją prace. Na ekranie możemy zobaczyć takie gwiazdy jak: Christian Bale, Brad Pitt, Steve Carell czy Ryan Gosling. Dwóch pierwszych aktorów tworzy rewelacyjne kreacje, które są najmocniejszym elementem filmu. Steve Carell po dobrym Foxcatcherze postanowił na dobre pozostać w klimatach solidnego aktorstwa. Natomiast z Ryanem mam największy problem, bo przez cały czas wydawało mi się, że kopiuje rolę Leo DiCaprio z "Wilka z Wall Street"... Niestety tutaj się nie popisał, a szkoda, bo ma możliwości. Pokazał to między innymi w "Drive" Nicolasa Windinga Refna. W "Big Shorcie" mocnym punktem jest reżyseria Adama McKaya. Wiele ciekawych rozwiązań formalnych m.in. sceny, które mają za zadanie wytłumaczyć pewne pojęcia ekonomiczne. Jedna z nich zapadnie na długo w pamięci męskiej części widowni. Boska Margot Robbie w wannie z szampanem w ręku tłumaczy podstawy ekonomii. Cudo! :) Na uwagę zasługuje także ciekawy montaż, który jest dość niekonwencjonalny. Sporo zamierzonego chaosu, który jeszcze bardziej podkreśla tempo. Został nawet doceniony przez Amerykańskie Stowarzyszenie Montażystów za najlepszy montaż w komedii, więc szanse oscarowe są naprawdę duże. W tej kategorii stoczy bój z już kultowym Mad Maxem. Mówi się, że jak Big Short wygra za montaż, to ten wieczór będzie należał do niego. Jeśli Mad Max wygra, to o Oscara w najważniejszej kategorii powalczy Zjawa, albo Spotlight. Poczekamy, zobaczymy ;) Big Short jest naprawdę godny poświęcenia tych dwóch godzin życia. Ocena:8/10 Jednakże patrząc na konkurencje to w moim rankingu plasuje się na szóstym miejscu (na osiem).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz